Z pamiętnika ŚDM – Wspomnienia

12243528_1059947130712374_190690151242980760_nJuż jakiś czas zabieram się do poukładania w miarę możliwości tego wszystkiego, co wydarzyło się przez ostatnie dwa miesiące. A tak naprawdę tego, co zaczęło się dziać ponad rok temu.
I mogłabym wspominać każde wydarzenie ŚDM, rozwijać każdy wątek, dzielić to na dni, godziny. Ale tego się chyby po prostu nie da zrobić. Nie jestem w stanie poukładać tych wszystkich przeżyć w konkretnych szufladkach mojej przestrzeni gdzieś między czubkiem głowy a pierwszymi kręgami szyjnymi.

 

Dla mnie Światowe Dni Młodzieży, były przez rok czymś, czym żyłam. To nie były przygotowania. To było celebrowanie każdego szkolenia, każdego wyjazdu do Wieliczki, Krakowa czy Warszawy. Radość z każdej poznanej osoby, z każdego przyjaciela, którego udało się pozyskać w tym czasie. Z każdej wspólnej modlitwy, przygotowanej razem promocji, imprezy, akcji.
To były wydarzenia, których już nigdy nie będę mogła doświadczyć. I mówię to z pełną Świadomością.
Już nigdy mając 20 lat nie będę pomagała przy przygotowaniu największego spotkania ludzi na Świecie. Nie będę mogła tego wszystkiego przeżyć w momencie mojego życia, który jest najbardziej odpowiednim czasem do udziału w  czymś takim.

12985419_1702661336654910_2747909365552093057_n

To nie jest kwestia tylko i wyłącznie fajnej imprezy. W moim przypadku to spotkanie z ludźmi, księżmi, biskupami i papieżem, naprawdę wpłynęło na moje życie i w pewnym stopniu wywróciło je do góry nogami.
Kto mnie zna, ten wie, że kiedy decyduję się na organizowanie czy pomoc w zorganizowaniu czegoś, staram się dawać z siebie zawsze 100%. Tak było też tym razem.
Mój wkład  w przygotowanie ŚDM sprawił, że odkryłam coś w czym widzę siebie. Dlatego właśnie zaczynam drogę, która w przyszłości mam nadzieję, pomoże mi to marzenie spełnić. I teraz wiem jaki mam przed sobą cel!
To są właśnie konkretne owoce, które po tym czasie zaczynają się rodzić. Nie tylko piękne obrazy w głowie.
I kolejny raz, potwierdza się to o czym już wcześniej pisałam. Dając coś od siebie, dostajesz coś dla siebie. Jeżeli tylko odważysz się, zaryzykujesz i porzucisz swoją kanapę 😉

1422630_985918251448596_4090079042218001976_n

Kilka dni temu, kiedy spędzałam czas z moją rodziną, moja mama zwróciła uwagę na coś co przy okazji ŚDM było nie do przeoczenia.
Wszyscy doskonale wiemy, od jakich informacji zaczynają się serwisy informacyjne. Kolejny atak terrorystyczny, wypadek na krajowej dziewiątce, tragiczna śmierć dziecka. Dlatego rzeczą tak uderzającą był uśmiech i radość, które towarzyszyły wydarzeniom w Krakowie. I myślę, a przynajmniej mam nadzieję, że te wiadomości które przez te kilka dni towarzyszyły Polakom nieobecnym w Krakowie, chociaż w minimalnym stopniu przeniosły te uśmiechy na ich twarze.

 

Obecność Papieża Franciszka, sprawiała, że na ulicach panował istny szał. Krzyki, pozdrowienia, taniec, radość. Czasami nawet ja – z natury człowiek dość spontaniczny, głośny i przeżywający takie imprezy ,,na skacząco” – miałam zwyczajnie dość i dopadało mnie zmęczenie! A radość dawała nie tylko sam fakt  spotkania z drugim człowiekiem.

Oczywiście trafiały też ważne słowa, które słyszeliśmy podczas tych dni. I pomijając wszystkie homilie, które dawały kopa wszystkim leżącym na kanapie młodym emerytom, były słowa papieża, które wzbudziły we mnie jakiś niesamowity sentyment.
Kiedy podczas mszy w Częstochowie papież upadł, oczywiście wszystkie media szalały. Facebook, twitter, instagram, TVP1, TVN wszędzie. ,,Papież upadł – czy to obrazuje upadek kościoła?” , ,,Złe przygotowanie organizatorów – nie oznaczyli odpowiednio stopnia”, ,, Papież upada – czy wyjdzie z tego bez szwanku ?”  Był to moment dość przerażający, ze względu na wiek papieża.  Jednak jego komentarz do całej sytuacji sprawił, że kolejny raz zdobył moje serce.
,, Zapatrzyłem się  w Matkę Bożą”. Jedno zdanie, by zamknąć wszystkie usta i pokazać co jest tak naprawdę ważne.

 

DSC_1599

Można by pisać jeszcze bardzo długo. Ale boję się że im dłużej tym gorzej. Dlatego podsumowując.
Był to czas, który na pewno pozostanie w mojej pamięci na bardzo długo. Zmieni podejście to pewnych spraw, do drugiego człowieka. Na pewno od strony duchowej, to doświadczenie również zostawi ślad. Bo nie da się nie wyciągnąć korzyści z patrzenia na wiarę ludzi z prawie całego świata. Każdy ubogaca czymś innym. I na tym właśnie polega wspólnota. Ty jesteś dla wspólnoty a wspólnota dla ciebie. Ty dajesz wspólnocie to co masz w sobie najlepszego, a wspólnota się odwdzięcza się pogłębieniem wiary, wsparciem i daje ci miejsce, w którym czujesz się dobrze.

I ja we wspólnocie Światowych Dni Młodzieży, czułam się bardzo dobrze.

Dlatego właśnie! Dziękuję wszystkim tym, bez których wszystkie te wydarzenia nie byłyby tak wyjątkowe. Nie będę wymieniała konkretnie, bo chyba nie byłabym w stanie (ten blog ma pewnie jakieś ograniczenia..)

Za godziny spędzone nad przygotowywaniem wszystkich akcji w galeriach, solankach i wszędzie gdzie się tylko dało. Za zarwane noce, nerwy a czasem nawet płacz i rozpacz.
Za rozmowy, radości i uśmiechy. Za wszystkie zjedzone zestawy z maka, wszystkie litry wypitej coli. Za wspólną pracę i modlitwę.
I za wszystko co tak bardzo siedzi teraz w moim serduchu 😉

Małe Rzeczy! Ale jakie !

Opublikowano Bez kategorii | Skomentuj

Z pamiętnika ŚDM – Miś Leon

Leon z przyjacielemKolejny dzień, kolejne wrażenia.
Tutaj w Krakowie z pewnością czas mija zbyt szybko, i na pewno jest go za mało.
Zaraz po przyjeździe do małej wioski, w której nocujemy, przy okazji wypakowywania bagaży, w luku został mały pluszowy miś. Ksiądz oczywiście dopytywał do kogo należy, komu odczepił się od bagażu jednak nikt się do niego nie przyznał.
Wtedy stwierdziłam, że w sumie skoro nikt się nie zgłasza mogę go przygarnąć. Miś został Leonem i stał się główną atrakcją pierwszego dnia w Krakowie. Dlaczego???
Ponieważ w geście miłosierdzia postanowiłam, że nieco go wypiorę. Niestety kiedy Leon znalazł się pod bieżącą wodą okazało się, że jest misiem z bogatym wnętrzem i kiedyś najprawdopodobniej coś mówił, albo wydawał jakieś dźwięki.

Po wyschnięciu okazało się że nadal wydaje dźwięki, które przez zamoczenie zmieniły swój ton i teraz Leon brzmi podobne do skrzyżowania płaczu dziecka które jest bardzo głodne, i kota któremu ktoś schował whiskasa.

Jako, że nieodłącznym elementem każdego wyjazdu są zdjęcia, logicznym było, że Leon również musi na nim być. Usadziłam go na makiecie Krakowskiego ratusza i w tym momencie podszedł do mnie pewien Australijczyk.
Pokazał swojego misia koalę i zapytał czy może dołączyć do Leona. Wyobraźcie sobie moją minę i reakcję.

Oczywiście zdjęcie i misiów i ich właścicieli jest już od wczoraj na facebooku.
Ale co jest sednem tej historii?
Po zdjęciu Australijczyk zapytał czy chcę również jego misia, więc dziś Leon faktycznie nie jest sam.
I z jednej strony to śmieszne, że ekscytuję i podniecam się dwoma misiami, z czego jeden ma każdą kończynę przyszytą na innym poziomie, a drugi ma dziurkę w czole bo wyciągnęłam  przyssawkę ze sznureczkiem. I nie są to najpiękniejsze misie na świecie.

Jednak ta sytuacja w jakiś sposób pokazuje, że jeżeli dasz coś z siebie, to dostaniesz coś dla siebie. Może robisz coś, co pozornie wydaje się bez znaczenia i jest śmieszne, albo głupkowate.
Ale ta rzecz, może kiedyś dać ci wiele radości i nigdy nie wiesz kiedy dobro przekazane wróci.

Tutaj w Krakowie mijamy tysiące ludzi których nigdy więcej pewnie nie zobaczymy na oczy. Ale są też tacy, których znamy i spotykamy po jakimś czasie. I piękną rzeczą jest, gdy te osoby poznają cię i cieszą się ze spotkania, bo kiedyś doświadczyły od ciebie dobra. Bo sprawiłeś że cię zapamiętały. I nie musi to być coś wielkiego. Nie muszą pamiętać cię, bo oddałeś im swoją jedyną nerkę.
Ale dlatego że się uśmiechnąłeś, podałeś herbatę albo po prostu byłeś.

Są ludzie, którzy podchodzą, pytają skąd jesteśmy, robią zdjęcia, włączają się w śpiew albo sami śpiewają. I nawet nie zdają sobie sprawy ile to dla mnie znaczy i jak to wpływa na moje przeżycie Światowych Dni Młodzieży.

 

Opublikowano Bez kategorii | Skomentuj

Mężczyzna w czerwonych trampkach

Docieram na dworzec zdecydowanie za wcześnie. O dziwo tramwaj się nie spóźnił, ja nie spóźniłam się na tramwaj, a na dworcu siedziało jedynie kilka osób czekających spokojnie na swój pociąg. Zachodzące słońce wkrada się przez wielkie szyby, i oślepia wszystkich, którzy próbują sprawdzić pociągi na wielkiej tablicy informacyjnej.
Ten widok napawa lekkim niepokojem. Zwykle w tym miejscu odbywa się batalia o każdą sekundę, która oddziela człowieka od odjazdu pociągu a kolejki do biletomatów muszą zakręcać tworząc fale, by nie zablokować ruchu.

Siadam wygodnie w pustym przedziale. Środek tygodnia pozwala na takie luksusy. W weekend zapewne stałabym gdzieś między walizką a czyjąś torbą, a zdecydowanie za blisko stałby jakiś facet ze swoim małym ratlerkiem. Po chwili kątem oka dostrzegam wysokiego mężczyznę, który zajmuje miejsce na siedzeniach zaraz obok moich i rozkłada swoje zakupy. Widzę też czerwone trampki i niebieskie spodnie. W mojej głowie mimowolnie pojawia się myśl, że to dość odważne połączenie. Ja wybieram raczej stonowane kolory, dlatego takie zestawienie jest dla mnie intrygujące.
Jednak lektura moich notatek i zjedzenie kanapki z salami wydaje się być w tym momencie ciekawsze, niż interpretowanie ubioru współpasażera. Mężczyzna przerywa moje skupienie zadając pytanie, które od razu zmienia moje nieco obojętne nastawienie.
-Przepraszam na jakiej stacji pani wysiada? Nie widzę nikogo innego, a nie chciałbym przespać swojej stacji- starszy mężczyzna przyjaźnie się uśmiecha.
Nie może dostrzec tego co właśnie zaczęło dziać się w mojej głowie. To pytanie sprawiło, że rozpoczął się proces identyfikacji i szukania odpowiedniego momentu w przeszłości, w którym ów mężczyzna odegrał jakąś role. W przeciągu ułamka sekundy przez głowę przelatują mi miejsca, wydarzenia i ludzie. Jednak nie muszę się długo zastanawiać.
On jeszcze nie wie, że znam jego imię i poznałam jego syna. Co więcej wiem, że stojący przede mną mężczyzna jest dyrektorem banku.

-Wysiadam w Inowrocławiu. A Pan w Trzemesznie. Nie ma sprawy. Dopilnuję, żeby wysiadł Pan na właściwej stacji- Widzę jego lekko zdezorientowaną minę i wzrok, który przeprowadza taką samą identyfikację jak ja przed chwilą, więc szybko dodaję – Znamy się z pielgrzymki na Jasną Górę. Szliśmy w tym roku w tej samej grupie – Na twarzy brata* Benedykta pojawia się lekka ulga i uśmiech.

*Warto wytłumaczyć ten zwrot, żeby uniknąć niedopowiedzeń. Brat w tym przypadku nie oznacza przynależności do jakiegoś zakonu. Na pielgrzymce by poczuć rodzinną atmosferę i unikną niezręcznych sytuacji jak do kogo się zwracać, do kobiet mówi się siostro a do mężczyzn – bracie

Niby nic wielkiego. Codziennie spotykam ludzi których gdzieś poznałam. Ale w większości przypadków kończy się na szybkim ,,Cześć” po którym zawsze mam wrażenie, że wykrzyczałam to zbyt głośno albo, że mój głos brzmiał strasznie dziwnie.
Ale tym razem udało się trochę bliżej poznać osobę, z którą nie miałam możliwości wcześniej zbyt wiele rozmawiać.
I jest to jeden z powodów, dla których warto czasem zdjąć słuchawki albo oderwać się od swoich interesujących notatek. Żeby poznać historię drugiego człowieka.
Bo twoje notatki nie opowiedzą Ci, dlaczego zdecydowały się pójść na pielgrzymkę, co na niej było tak ważnego albo dlaczego uważają, że żyjemy w czasach strasznej biurokracji.

Nie powiedzą ci też co robiły w Poznaniu, jakie mają plany, co jest dla nich ważne i co sprawia, że ich zapał do pracy czasem słabnie. Nie zapytają co u Ciebie i nie powiedzą, że dobrze ci widzieć.
Dlatego lubię rozmawiać z ludźmi i odkrywać ich perspektywy patrzenia na życie. Wtedy istnieje prawdopodobieństwo, że moje nieco się rozszerzą.

DSC_1305

Opublikowano Strona główna | Skomentuj

Nie jestem małpą

Czy warto zrobić pierwszy krok?Zdaję sobie sprawę, że większość moich czytelników, to osoby w wieku zbliżonym do mojego.
Temat na dziś. Czy warto coś robić?
Jestem osobą, której bardzo ciężko jest usiedzieć w miejscu. Lubię gdzieś być, coś robić, działać.

Mogę więc nieśmiało stwierdzić, że staram się spełniać zaproszenie papieża Franciszka do ,,założenia wyczynowych butów”. Nie ma chyba osoby, która nie spotkała się z terminem kanapy. Temat rzucony przez papieża, został natychmiast pochwycony i na każdym kroku widzimy próby wcielenia tego zaproszenia w życie. Spowodowało to, że kanapa kojarzy się z papieżem Franciszkiem mniej więcej tak, jak kremówki z świętym Janem Pawłem II.
Jednak chciałabym to trochę po swojemu rozbudować. Nie ma co ukrywać, że są takie osoby które powiedzą: ,,Nie mam sobie nic do zarzucenia. Chodzę w niedzielę do kościoła, częściej lub rzadziej pojawiam się na spotkaniach wspólnoty czy duszpasterstwa. To przecież dużo.”

A no nie do końca.
Znacie taki schemat działania? Jest niedziela. Rano wstajesz później niż zwykle. Jesz śniadanie, pokręcisz się trochę w pidżamie. Łazienka. Makijaż. Buty. Kurtka. Szal. Kościół.
Wchodzisz za pięć, więc się nie spóźniasz. Organista coś tam przygrywa, trochę fałszuje. Ale to jeszcze nie msza. Nie ma księdza, więc nie trzeba się specjalnie skupiać. Kiedy wszystko się zaczyna, wstajesz i siadasz wtedy kiedy robią to inni. Trochę z automatu, trochę wiesz co się dzieje. Słuchasz czytań, psalmu. Kiedy ksiądz zaczyna kazanie nie pamiętasz już o czym opowiadała ewangelia. Kazanie porywające lub nie. Potem komunia, jak zawsze zbyt długie ogłoszenia i można kończyć.
Ze wspólnotą jest trochę tak samo. Na mszę przed spotkaniem nie ma co iść. Nie ma aż tylu znajomych, ludzi też niezbyt wielu, bo to nie niedziela. No i jesteś zmęczony po szkole. Kiedy już dochodzisz do salki gdzie zaczyna się spotkanie witasz się, dzielisz wrażeniami z tygodnia. Siadasz, słuchasz, nie odzywasz się, bo przecież możesz palnąć jakieś głupstwo. Nie przejmujesz się zaproszeniem na nadchodzące wydarzenia. Chyba masz już coś ,,zaplanowane” na ten poniedziałek.

I wydaje ci się, że mógłbyś śmiało stanąć przed papieżem i powiedzieć – MISSION COMPLETED

Brawo! Wygląda na to, że nie siedzisz na kanapie!
Można to porównać raczej do fotela z dużymi poduszkami. Generalnie – nie da się na nim położyć, ale obok stoi stolik na miskę popcornu i szklaneczkę zimnej coli. Idealne miejsce do tego, by zostać obserwatorem otaczającej Cię rzeczywistości i nie robić za dużo. Jesteś, ale jakby Cię nie było. Istniejesz, ale nie żyjesz. Źle! Zimny, albo gorący (Ap 3)

Kolejna możliwość, która przyszła mi na myśl to fotel bujany. Przód, tył, przód, tył, przód… i tak dalej.
Sama doskonale wiem, że każdy ma w życiu fale działania. Czasami chce się nam bardziej czasami mniej. I oczywiście każdy ma do tego prawo. Nie jesteśmy maszynami, które są w stanie zawsze pracować na najwyższych obrotach.
Dlatego dobrze jest znaleźć jakiś punkt we wszechświecie, do którego będzie można się odnosić.

Są momenty, że robisz wszystko co tylko możesz. Chodzisz na trzy zespoły muzyczne, wspólnotę przy parafii do tego wolontariat w domu dziecka, wyprowadzanie psów w schronisku, próba w szkole, sprawdzian z matmy a na dokładkę lekcja skrzypiec.
Znam to. Sama kiedyś przerabiałam wszystkie powyższe punkty (może z wyjątkiem wyprowadzania psów). Uwierzcie. Jest znikomy odsetek ludzi, którzy potrafią to wszystko ogarnąć i znaleźć czas na sen. Niestety w pewnym momencie nie wytrzymasz. Znikniesz, zawalisz, nie wyrobisz się.
Ale zostaną ludzie, którzy na ciebie liczą. I to oni na tym ucierpią.
Niestety trzeba zdecydować, co jest priorytetem, co możesz zrobić i w czym możesz coś z siebie dać.
Żyć, a nie istnieć. Dawać coś z siebie, a nie brać i nie mieć możliwości odwzajemnienia.

Każde działanie niesie swoje konsekwencje. Kiedy działasz w grupie i robisz coś z innymi ludźmi, to dotykają one nie tylko Ciebie, ale również innych.

Do czego zmierzam? Znajdź swoje miejsce!

Jesteśmy stworzeni do rzeczy wielkich. Nie do robienia tylko tego, co potrzebne do funkcjonowania. To odróżnia nas od małp (nie żebym miała coś do małp ). Nie jesteśmy ograniczeni. Możemy robić coś więcej niż tylko jedzenie, spanie, pisanie i mówienie.
Rozmawiając ostatnio z moją współlokatorką, doszłam do wniosku, że niektórych nastolatków w wieku dojrzewania, powinno się zamknąć w klatce, albo ubezwłasnowolnić na jakiś czas. Ze mną na czele. Oczywiście piszę to z przymrużeniem oka. Po prostu z biegiem czasu, zdajesz sobie sprawę z tego, ile rzeczy mogłeś zrobić inaczej, lepiej, bo okazuje się, że twój pomysł nie był jedynym słusznym. Że nie wykorzystałeś okazji, ograniczyłeś się do minimum.
Niestety każdy uczy się na swoich błędach, i chociażby inni stawali na rzęsach żeby tego nie robił, nie ma siły. Jak się nie przewrócisz to się nie nauczysz. Chociaż niekiedy skutki upadku odczuwasz po dłuższym czasie. Wychodzi więc na to, że zamknięcie w klatce może nie jest do końca dobrym pomysłem…Tak czy inaczej! Nie pozwól, by Twoje życie było bezproduktywne. Chociaż wydaje Ci się, że tylko Ty masz w danym momencie rację, to jeśli Twoja średnia wieku to jakieś 17 lat, w wielu przypadkach tak nie jest.
Ostatnia sprawa. W głowach niektórych z was może powstać pytanie: ,,No dobra. Ale dlaczego to ja mam wszystko robić? Są inni, oni też mogą”
Oczywiście. Mam trzy rady które mogą pomóc w rozwiązaniu Twoich rozterek i odpowiedzieć na to pytanie.

Jeżeli każdy tak pomyśli, to sami jesteście w stanie wyobrazić sobie jak się to skończy.
Nie myśl o czasie jaki możesz poświęcić jako stracony! To co przeżyjesz, czego się nauczysz i doświadczysz jest twoje. Nikt nie jest w stanie ci tego odebrać.
Nie bądź jak małpa! Nie wystarczy jeść banana i bujać się na gałęzi. Jesteś stworzony do większych rzeczy!
Ot tak. Po prostu. Nie małe, a wielkie rzeczy!

 

 

Opublikowano Strona główna | Skomentuj